- Gdzie?! – wrzasnęłam. –
Ty chyba sobie żartujesz!
W sumie, to nie wiedziałam, czy mam się śmiać,
czy płakać, ale skoro śmiech to
zdrowie...
Z nogami przewieszonymi przez prawy podłokietnik fotela, tym samym opierając się plecami o lewy, zaniosłam się głośnym,
szaleńczym rechotem.
Nie wiem
jak długo trwałam w tym stanie, ale widocznie trochę czasu to zajęło, bowiem
mój brzuch dawał bezlitośnie o sobie znać, a całe ciało drgało miotane salwami
śmiechu. Gardło zaschło na wiór od przybytku powietrza, oczy wypełniły łzy, a
buzia bolała od nadmiernego rozdziawiania.
I niby śmiech to zdrowie, tak? Przepraszam bardzo,
ale czy wyglądam hożo w tym momencie?
Zważając na moje niekontrolowane ruchy, odniosłam
wrażenie, że w pewnym stopniu zachowuję się jak uciekinierka z wariatkowa,
która zapomniała wziąć swoich leków przed opuszczeniem szpitala. Chociaż bardzo pragnęłam się opanować, to niestety sytuacja na to nie pozwalała.
W końcu organizm zaczął protestować z braku sił i już po
chwili, ze spuszczoną głową wpatrywałam się w splecione na brzuchu dłonie.
O matko - której nie mam - czas wybrać się do kosmetyczki na manicure,
zaniedbałam ostatnio pazurki, wszakże pogarsza to mój stan fizyczny, a zarazem
psychiczny.
Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem
i spróbowałam skupić się na ważniejszych rzeczach.
Jest coś ważniejszego, od
niepomalowanych paznokci, na które teraz patrzę?
Ach, tak, moja „przeprowadzka”.
Utkwiłam wzrok w martwym punkcie na
waniliowej ścianie i usiłowałam się skoncentrować, choć było to niesamowicie
trudne.
Gdy powoli wracałam do realiów dzisiejszego
dnia, nierozproszona byle błahostką, do mojego umysłu dotarło znaczenie słów
Jowity, które swoją drogą, nie mogły być prawdziwe.
Opiekunka zamierzała mnie nastraszyć
w odpowiedzi na moje zachowanie, to pewne.
Jednakże, Jowita nigdy nie
posunęłaby się do czegoś takiego.
Cholera, to nie może być prawda.
Całe moje życie, po zrozumieniu przesłania
opiekunki, wywróciło się do góry nogami. Z resztą nie pierwszy raz.
Co z tego, że różnię się od innych
ludzi? Co z tego, że połowa osób w sierocińcu mnie nienawidzi? Nie ważne, że
jak się zdenerwuję muszę unikać kontaktu fizycznego, albowiem komuś może stać
się krzywda. Jakie to ma znaczenie, że nie mam rodziców, rodzeństwa, czy
jakiejkolwiek rodziny? Kogo to obchodzi, że nigdy nie poznałam smaku matczynej
miłości? No właśnie, nikogo. To wszystko nie ma znaczenia, bo los i tak nie ma
zamiaru, choć trochę, mnie oszczędzić i jakby tego było mało, ufundował mi nowe
atrakcje. Super! W moim życiu nie ma czasu na nudę.
Uśmiechnęłam się blado.
Tak niewiele
zostało do mojej pełnoletności, a tu taka niespodzianka.
Co na to wszystko powiedzą moi
przyjaciele? Tośka i Marcel to moja jedyna rodzina, nie mogą mnie od nich
odseparować. Zaplanowaliśmy sobie naszą przyszłość z najdrobniejszymi
szczegółami, a teraz jakiś nakaz miał zrujnować moje - nasze plany? Mieliśmy się wreszcie stąd
wyrwać i zacząć nowe życie, zapomnieć o przeszłości, o tym, że nie mamy rodzin.
Ja, miałam o tym wszystkim zapomnieć! Z przyjaciółką, ustalałyśmy już wystrój
naszego nowego mieszkania, oczywiście Marcel nie miał nic do powiedzenia – bo
to facet - mógł jedynie, urządzić swój pokój.
Bylibyśmy we trójkę szczęśliwi.
Wspólne święta, urodziny, domówki, nauka, podróże...
Myśli zalewały mój umysł, tworząc
jeden wielki mętlik.
Spojrzałam na Jowitę ze łzami w
oczach, a jej wyraz twarzy sprawił, że zaczęły spływać po policzkach gorącymi
strumieniami.
- Cholera jasna – zaklęłam.
- Marika, ty płaczesz?! – Kobieta
spojrzała na mnie jak na kosmitkę i podała czystą chusteczkę higieniczną
złożoną starannie na jej pulchnej dłoni.
Fakt. Nikt nigdy nie widział, abym
robiła podobne rzeczy, ale o dziwo, nie jestem wypranym z emocji potworem, a
sytuacja jest naprawdę okropna.
Ale chwileczkę, czy naprawdę muszę
słuchać jakiegoś głupiego rozkazu? Nikt mnie przecież, nie zmusi do opuszczenia
sierocińca, mam rację?
Kierowana rozbudzoną w sercu
nadzieją, sięgnęłam po podarek i otarłam słone łzy.
Niby od niechcenia, rzuciłam:
- Daleko?
- Co? – Jowita oderwała na chwilę
wzrok od brązowej teczki i spojrzała na mnie niepewnie.
- Pytam, czy daleko jest ta cała
akademia? I, czy oby na pewno, nie żartujesz sobie ze mnie?
Westchnęła ciężko i odparła:
- Nie Marika, nie żartuję, a
akademia jest daleko.
- Jak bardzo daleko? – wycedziłam.
- Nie wiem, nigdy tam nie byłam.
- Ja się ciebie nie pytam, czy tam
byłaś, tylko gdzie jest akademia.
Pyzatą buzię kobiety spowił smutek,
a w oczach kryło się zniecierpliwienie.
- Nie mogę ci tego wyjawić.
- Jak to, nie możesz?!
- Po prostu nie mogę. Miejsce, w
którym znajduje się akademia jest objęte tajemnicą.
- To jak mam się tam niby dostać? –
Żeby było jasne, to pytanie nie jest moją zgodą na przeniesienie.
- Ktoś stamtąd po ciebie przyjedzie.
- Mam zaufać obcej osobie?! Jeszcze
mi powiedz, że szoferem będzie facet. Co jeśli, gdzieś mnie wywiezie i zrobi ze
mną nie wiadomo co? Poniesiesz za to konsekwencje?! – delikatne prądy przeszyły
moje ciało, ale wiodąca instynktem przetrwania, zignorowałam je. – Nie zgadzam
się, słyszysz? Nie zgadzam! Jest mi tutaj dobrze – skłamałam - i nigdzie się
nie wybieram.
Nie zważając na skrzypienie skóry
pod moim ciałem, usadowiłam się wygodniej w fotelu i na znak sprzeciwu,
założyłam ręce na piersi rzucając przy tym wściekłe spojrzenie na kobietę
przede mną. Ciekawe, co ona na to.
Na jej twarzy wykwitł kpiący
uśmieszek.
- Boisz się, że jakiś facet zrobi ci
krzywdę? Tobie? Z nadnaturalnymi mocami?
Zachichotała, a we mnie aż się
zagotowało, widząc to, dodała:
- Spokojnie, osoby z tamtej szkoły ściśle
współpracują z naszym sierocińcem.
Jak to? Ujrzawszy malujące się na
mojej twarzy zdziwienie, dodała:
- Nie masz skończonych osiemnastu
lat, toteż nie możesz wyrazić sprzeciwu i musisz podporządkować się temu
nakazowi. – Uniosłam brew. – Uwierz mi słońce, nie będzie, aż tak źle. –
„Słońce”? - Poznasz nowych ludzi, podobnych do siebie, zaznasz innego życia i
kto wie, może będziesz mogła wyćwiczyć swoje zdolności. – Spojrzała na mnie znacząco.
O jakich zdolnościach ona mówi?
Jeżeli ma na myśli cięty język, to tutaj mam wspaniałe podłoże do ćwiczeń.
Prychnęłam, ale nie wzruszona,
ciągnęła dalej:
- Marika, ja wiem, że masz tutaj
przyjaciół i tak naprawdę tylko oni cię trzymają w tym miejscu oraz wasze
wspólne plany, ale pomyśl, czy naprawdę nie chcesz się o sobie więcej
dowiedzieć?
Kobieta zachowywała się tak, jakby
ważyła każde słowo przed wypuszczeniem go z ust, jednak teraz zrobiła błąd,
zauważyłam to, w jej oliwkowych oczach kryło się przerażenie.
- Ty wiesz o czymś, o czym ja nie
mam pojęcia. – To nie było pytanie. – Jest coś, czego mi nie mówisz, prawda?
- I tak już za dużo powiedziałam... –
Kobieta westchnęła.
- Nie powiedziałaś właściwie nic! –
oburzyłam się. - Nadal nie wiem, gdzie, kiedy, dlaczego i po co?!
- Gdzie? Dowiesz się jak tam
dojedziesz. Kiedy? Za tydzień. Dlaczego? Bo taki masz nakaz. Po co? Ażeby
zmienić otoczenie – wybuchła. – Zadowolona?
Pierwszy raz widziałam Jowitę w
takim stanie.
Czy, to ja doprowadziłam ją do takiej
kondycji?
Zniknęła łagodna i delikatna z
natury kobieta, nerwy ogarnęły jej ciało, a na zarumienionym czole i policzkach
wystąpiły pojedyncze krople potu.
Wreszcie miałam przed sobą
zdenerwowanego nauczyciela. Dlaczego więc nie skakałam ze szczęścia? A no
dlatego, że Jowita była osobą, którą najmniej miałam ochotę denerwować, a
zwłaszcza w tym momencie. Zawsze się o mnie troszczyła i nigdy nie narzekała na
moje kaprysy. Tak jak dzisiaj, gdy rozwaliłam jej biuro, nawet na mnie nie
wrzasnęła, pozwalała mówić do siebie po imieniu i tłumaczyła moje zachowanie
nastoletnim buntem. Kiedy jako gówniara miałam jakiś problem, zwierzałam się
nikomu innemu, jak właśnie jej i to właśnie ona, powinna zasługiwać na mój
szacunek. Dopiero teraz zrozumiałam, że Jowita jest dla mnie jak matka.
Ze skruchą spojrzałam na dyrektorkę.
Zerkała nerwowo to na mnie, to na skórzaną
teczkę na jej biurku...
Teczka...
Możliwym jest, aby znajdował się w
niej ten dokument? Może uda mi się ją
przechwycić i porwać świstek. Nie ma nakazu, nie ma przeniesienia. Muszę tylko, jakoś
odwrócić uwagę dyrektorki lub od razu przejść do rzeczy.
- Co tam jest? – zagaiłam.
- Gdzie? – Rozejrzała się po
pomieszczeniu, udając, że nie wie, o co chodzi.
- W teczce.
- W tej? – podniosła ją na wysokość
oczu.
- Tak.
- To tylko dokumenty, nic ważnego.
Czy ona naprawdę myśli, że jestem
taka głupia?
- To dlaczego tak się w nią
wpatrujesz? – otworzyłam szerzej oczy. – Tam jest nakaz, prawda? – Kobieta pokręciła
szybko głową. – Jowita, ja cię znam, nie umiesz kłamać. Pokaż mi to.
Wyciągnęłam rękę, ale ona szybko
schowała przedmiot.
- To nie jest twoja sprawa.
- Jeżeli zawartość tej teczki
dotyczy mnie to, to jest moja sprawa.
- Marika, daj spokój. – Wyglądała na
rozjuszoną.– Jesteś moją podopieczną i przywiązałam się do ciebie, jak do
każdego w tym sierocińcu, ale musisz zrozumieć, że ponad mną jest ktoś jeszcze,
ktoś, kto ma prawo decydować o twoim życiu do czasu, aż nie skończysz osiemnastu
lat, koniec kropka.
- Niby kto ma takie prawo?! Dlaczego
teraz? Nic nie rozumiem.
- Musisz się podporządkować, jeśli
to zrobisz, wkrótce wszystko zrozumiesz.
- Ale ja nie mam zamiaru dać się
omotać!
- Masz tydzień, by przyswoić tą
informację i się spakować – odrzekła sucho.
Z rozdziawioną buzią, zastanawiałam
się, co mogłabym jeszcze powiedzieć. Nie rozpłaczę się, bo nie jestem tchórzem.
Nie będę wrzeszczeć oraz się denerwować, ponieważ wystarczająco zniszczyłam
gabinet kobiety. Nie posunę się do szantażu, dlatego że nie mam nic na
dyrektorkę. Z sierocińca nie ucieknę, bo ktoś musi mnie utrzymywać, a sama na
kosmetyki nie zarobię, nie w tej chwili. Cholera, nie mam wyjścia. Zostaje mi
tylko jedno, zgodzić się na przeniesienie. Udawać grzecznie, że nie mam nic
przeciwko, a kiedy nadejdzie odpowiedni moment wyciągnąć ciężką artylerię.
___________________________________________________________________________
Święta i po świętach. Mam nadzieję, że miło spędziliście ten czas, a jajka były smaczne :)
Nie wiem, jak zareagujecie na ten post, bo sama nie mam pojęcia, jak go ocenić, dlatego że czytałam go chyba ze 100 razy i w takim wypadku nie jestem w stanie go oszacować. Wyłapałam tu jednak taki monotonny schemat i powtarzające się w kółko :mi, mnie, moja, mojej, a więc postaram się, aby kolejny rozdział był dłuższy i mniej denny. Piszcie śmiało, co sądzicie, jestem gotowa na krytykę. Nieśmiałków, którzy odwiedzają mój blog zachęcam do komentowania :) I dziękuję za to, że jesteście.
Buźka :*
:o jak mogłaś tak skończyć? Weź... Kiedy następny? Bo już nie mogę się doczekać :D
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam gdzie wpisać, więc daję to tutaj:
OdpowiedzUsuńZapraszam na pierwszy rozdział http://uciekacnadno.blogspot.com/
Za niedługo biorę się też za czytanie twojego bloga, więc skomentuję następny rozdział :)
Wow.. bardzo ładnie piszesz. :)
OdpowiedzUsuńTwój style jest naprawdę dobry! ♥ Piszesz wszystko tak, że kiedy to czytam mam wszystko przed oczyma. :) Na szczęście to dopiero 4 rozdział, więc dam radę nadrobić pozostałość. :)
Także pozdrawiam, życzę weny i zapraszam do mnie: http://kolorowa-biel.blogspot.com/
PS. Co prawda są to różne opowiadania, ale mam nadzieję, że mimo to zerkniesz okiem i skomentujesz jeżeli Ci się zachce. :3 Buziaki! :*
Nadal nie mogę oderwać się od twojego opowiadania ^^
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział.
A tymczasem informuję cię o nowym rozdziale u mnie :)
http://between-the-raindrops-stories.blogspot.com/
Super czekam na next !!
OdpowiedzUsuńNo to Marika pokazała, że jednak posiada w sobie jakieś uczucia i się rozpłakała. Nawet najtwardszy kamień kiedyś musi się pokruszyć.
OdpowiedzUsuńPodobało mi się to, co powiedziała na temat dyrektorki. Kobieta była dla niej jak matka. W takich miejscach to zazwyczaj opiekunowie albo dyrektorzy zastępują rodziców. Czasami jednak jest tak, że dzieci są odpychane, by nie robić im zbędnych nadziei. Wiem to, bo moja przyjaciółka przez to przechodziła.
Dobra, płynę do następnego rozdziału. :)