Ostatni tydzień w sierocińcu zleciał jak z bicza
strzelił.
Przez cały
ten czas nieustannie przebywałam w gronie bliskich znajomych i przyjaciół.
Dysponowałam wolnymi, od ciekawskich spojrzeń,
godzinami w trakcie zajęć lekcyjnych, które swoją drogą, za zgodą Jowity opuszczałam.
Podczas gdy mieszkańcy ośrodka opiekuńczego zdobywali wiedzę, ja opracowywałam
plan działania. Oczywiście, informacja o moim przeniesieniu rozniosła się po
budynku niczym zapach świeżych bułeczek, pieczonych każdego poranka przez naszą
kucharkę Sandrę. Uczniowie szybko pochwycili nowinę i nie próbując tego ukryć,
głośno rozprawiali na mój temat. Z ciekawością nasłuchiwałam, przemierzając
korytarze lub siedząc na stołówce, co też kochani znajomi mają do powiedzenia o
nieznośnej blondynce, którą bądź co bądź jestem. Niektórzy zakładali, jaką
długość czasu wytrzymam poza sierocińcem, inni przyznawali, iż zawsze
uważali, że mam nierówno pod sufitem, a
dziewczyny pocieszały się wyobrażeniami o niebieskookiej piękności w stanie
szaleństwa, pozbawionej obecnego blasku i pewności siebie. Odniosłam wrażenie,
że na nieszczęście, jestem bardzo popularna i, chociaż przytyki innych nie
sprawiały przykrości, to świadomość, iż nie znają całej prawdy, a do
powiedzenia mają wiele, była denerwująca. Moi koledzy i koleżanki niewiele
wiedzieli. Oficjalna wersja, którą poznali, została stworzona w celu ochrony
uczniów akademii. Według niej zostałam zmuszona do pobytu w ośrodku wychowawczym,
gdzie z pomocą fachowców i dyscypliny tępi się dziką naturę młodzieży, a w
obecności psychologa rozwiązuje nękające
duszę nastolatków problemy i wybija z głowy chore zachowania. Nawet
głupi, by się domyślił, co Jowita miała na myśli tworząc tą wersję. Otóż ja,
jako nieokiełznana, pełna agresji nastolatka, nie szanująca nauczycieli z
pewnym „defektem” – ludzie stąd mieli to odebrać jako efekt obłąkania –
świetnie pasowałam na wychowankę owej instytucji. W rzeczywistości byłoby to nie
realne. Kto uwierzy, że dziewczyna sypiąca iskrami na prawo i lewo jest
szalona, a wyładowania opanowujące jej ciało są wyimaginowane? Absolutnie nikt.
Koncepcja dyrektorki była tylko przykrywką do czasu aż nie zniknę, bowiem
zapewniła mnie, że po moim wyjeździe uczniowie zapomną, iż kiedykolwiek
istniał ktoś taki, jak Marika Rose. Taki obrót sytuacji rozwiązałby wszystkie
powyższe naciągane kwestie, ale choć uwierzyłem jej na słowo, nie chciałam
wiedzieć w jaki sposób zamierzałaby tego dokonać
Jeżeli nikt nie mógł znać prawdy, to nie mógł jej
znać absolutnie nikt, nawet moi przyjaciele, co oznaczało, że muszę okłamywać
moją jedyną rodzinę.
Po rozmowie z opiekunką od razu zaczęłam szukać znajomych, im jako pierwszym musiałam oznajmić
klęskę naszych planów.
Siedzieli w ogrodzie, zajęci sobą nie zauważyli,
kiedy nadeszłam.
- Moglibyście skończyć się migdalić i spojrzeć na
mnie.
Odgrodziłam parę od promieni rzucanych przez
zachodzące słońce i zdegustowana rozejrzałam po okolicy. W powietrzu wyczuwałam
zapach późnej wiosny, delikatny wietrzyk poruszał liśćmi kasztanowca, pod
którym stała ławka i błądził między naszymi włosami, unosząc je to w górę, to w
dół. Błogą ciszę zakłócał plusk wody, wydobywającej się ze stojącej w oddali
betonowej, trzy-poziomowej fontanny oraz śpiew ptaków zlatujących na pobliskie
drzewa. Kolor równo skoszonej trawy działał kojąco na zmysły, a grządki
barwnych, intensywnie pachnących kwiatów wyróżniały się na tle głębokiej
zieleni. Miejsce było niezwykle magiczne i romantyczne, bezpretensjonalnie wpłynęło
na zachowanie Tośki i Marcela.
Gdy wymiana namiętnych pocałunków nie pozwoliła im
dłużej oddychać, oderwali od siebie usta z głośnym mlaśnięciem i uśmiechnęli
kpiąco na widok kierowanej w ich stronę niemej wściekłości.
- Czymże zasłużyliśmy sobie na twą obecność? –
Tośka zdecydowanie wpadła w błogostan.
- Bardzo śmieszne – warknęłam. – Mam wam coś
ważnego do powiedzenia.
- Ależ słuchamy. – Marcel nie ukrywał zadowolenia.
- Przestańcie się chichrać! Przecież widzicie, że
muszę z wami porozmawiać.
Przystanęli na moje prośby, a mi zostało wziąć
głęboki oddech i postąpić według zaleceń opiekunki.
- Nie możemy razem zamieszkać – wyrzuciłam.
Reakcji bliskich nie trudno było się domyślić.
Ręka Marcela przestała obejmować sylwetkę
dziewczyny, a ona sama zachłysnęła się powietrzem. Poruszyła się niespokojnie
wywołując przy tym skrzypienie czarnej, skórzanej kurtki – jej ulubionej. W oczach
dostrzegłam rozczarowanie, a na policzkach czerwone rumieńce, podobne do koloru
jej bluzki.
- Co ty opowiadasz Marika? Zmieniłaś zdanie, tak?
Ile razy ci mówiłam, że masz się nie przejmować mną i Marcelem to, że jesteśmy
razem nie utrudni nam wspólnego mieszkania! – dziewczyna poderwała się z
miejsca, zostawiając Marcela w osłupieniu. - Tyle planów i... i... i ty mi
mówisz, że...
- Tosia, spokojnie! – przerwałam nic nie wnoszący
wywód. Wiedziałam, że zareaguje, bo nie lubi, jak zdrabniam jej imię. – Nie
zmieniłam zdania!
- Nie zmieniłaś zdania, ale z nami nie
zamieszkasz. Kpisz sobie ze mnie?
- Tośka, daj Mari dojść do słowa. – Chłopak
przeczesał brunatne włosy i spojrzał na mnie przepraszająco.
- Słuchaj, nie mogę wywiązać się z naszych planów,
ale uwierz, niczego tak bardzo nie pragnęłam w życiu, jak wspólnie zamieszkać z
dwójką przyjaciół i oderwać od tego wszystkiego. Sama widziałaś jaka byłam
szczęśliwa, kiedy Edek powiedział, że mieszkanie będzie nasze. Nie mogę
uwierzyć, że we mnie zwątpiłaś! – przerwa na oddech. – Za tydzień mnie już tu
nie będzie! Rozumiesz? Nie będzie.
Smutek narastał we mnie bardziej niż energia.
W tamtym momencie zrozumiałam. Jeżeli dyrektorka spełni swoje obietnice, nieważne
jaki plan wymyślę, do czego się posunę, każdy mój czyn będzie pozbawiony sensu,
bo po moim odejściu, oni zapomną. Tośka i Marcel nie będą mieli pojęcia o moim
istnieniu, a nasza przyjaźń będzie skończona. Nawet, jeśli zdołałabym uciec w
trakcie podróży do akademii, nie miałabym do kogo wracać.
Antonina usiadła z wrażenia i złapała rękę
chłopaka niczym ostatnią deskę ratunku.
- Jak to? Nie będzie cię? Nie rozumiem.
Dlaczego nie mogę jej wyznać prawdy?
- Zmusili mnie – wyszeptałam.
- Do czego cię zmusili? Marika, mówże! –
Dziewczyna zacisnęła mocniej palce na nadgarstku Marcela.
- Jadę do ośrodka wychowawczego – powiedziałam,
spuszczając głowę. Nie mogłam patrzeć w oczy przyjaciół, szczerość to jedna z niewielu
zasad, którymi kieruję się w życiu. Złamałam własne reguły. W imię czego?
- Co?! Teraz?! Ale jak?! Kiedy?! Marcel,
czy ty to słyszysz?! – Brunetkę zalał potok słów, a po chwili łzy.
Chyba do końca życia będę miała przed oczami obraz
zapłakanej Tośki.
- Nie zrobiłaś nic złego... Przecież wiele
dzieciaków w tym wieku się buntuje, więc dlaczego ciebie tam wysyłają? –
Chłopak zabrał głos. Cholera, był trudnym orzechem do zgryzienia, wiedziałam,
że się nie nabierze.
- Nie wiem. – Co miałam powiedzieć? Musiałam
udawać głupią. – Jowita się zdenerwowała i powiedziała, że to już koniec moich
wybryków, a potem obwieściła tę przykrą informację. Co mogę zrobić? Nie
sprzeciwię się dyrektorce.
Złe posunięcie.
Marcel posłał mi bardzo zdziwione i podejrzliwe
spojrzenie. Domyślił się, że kłamię.
- Ty się nie sprzeciwisz? Marika, wybacz, ale
trudno mi w to uwierzyć.
- Ja sobie bez ciebie nie poradzę! – wyszlochała
dziewczyna. – Marcel ma rację, musisz coś zrobić.
- Przepraszam, ale wszystko jest już skończone.
Mimo moich późniejszych wywodów, nie uwierzyli.
Czułam się okropnie, a nastroju nie poprawiał akt
bezradności. Pomyślałam, że znowu z chęcią coś rozwalę, tak na pożegnanie. Może
buźkę Niny albo klasę chemiczki, albo całą tą budę za olewający stosunek do mojej osoby.
Bardzo żałowałam, że się powstrzymałam.
Siedząc w ciemnej stołówce, bez żywej duszy wkoło,
człowiek ma czas na refleksje i odrobinę spokoju. Całe siedem dni uciążliwych
myśli, narastającego gniewu, bezsilności, oglądania zadowolonych, fałszywych
buzi, rodzi w osobniku bezsenność i zrezygnowanie. Leżysz nocą w łóżku i
myślisz, myślisz, myślisz... W końcu wstajesz i błąkasz się po chłodnych,
szarych korytarzach budynku aż trafiasz do jedynego miejsca, które dobrze ci
się kojarzy – do jadalni.
Nic nie robiłam przez ostatnich siedem dni oprócz
myślenia o miejscu, w którym znajdę się już za dwanaście godzin.
W sumie nie wiele mogłam sobie wyobrazić, zważając
na brak pojęcia o miejscu, w które mam się udać. Wiedząc, że jest to akademia,
wyobrażałam sobie wysokie mury i wielu uczniów oraz dużo nauki. Dodatkowy
mętlik w głowie nie pozwalał na relaks. Po zaczerpnięciu kolejnego łyku czarnej
kawy, postanowiłam nie rozmyślać więcej o wyjeździe. A nóż nie będzie tak źle,
a jak będzie, to od czegoś mam moc, prawda?
Ale jak mam nie myśleć?
Poczułam się fatalnie i za chwilę całe moje ciało drżało.
Gorące fale elektryczności rozlewały się po moim organizmie, od środka ciała ku kończynom.
Serce przyspieszyło gwałtownie, tłukąc się niemiłosiernie w klatce piersiowej,
jednocześnie dokuczliwe mrowienie opanowało każdy skrawek skóry. Miliony
„mrówek” przeszyło każdą komórkę tułowia, a trzask wyładowań zagłuszył ciszę. Po
chwili w pomieszczeniu zrobiło się jaśniej od bijącej ode mnie aury. Czułam,
jak prąd powoli się wydostaje, otaczając sylwetkę oślepiającymi wyładowaniami.
Nie miałam zamiaru uwalniać nagromadzonej siły, bo otaczając się własną energią
byłam w stanie nie myśleć o przyziemnych sprawach. Dopóty trwałam w tym stanie,
dopóki nie usłyszałam odgłosu zamykających drzwi.
Wiedziałam, iż panika jest niewskazana, opanowując
narastającą we mnie ciekawość i pochłaniając z powrotem wydostający się prąd,
otworzyłam oczy i pozwoliłam, aby elektryczność we mnie wniknęła. W następnym
momencie usłyszałam zbliżające się kroki i dźwięk włączanych lamp. Zerknęłam
przez ramię, na przybyłą do sali osobę. Jeny...
- Szpiegujesz mnie? – warknęłam.
- Nie.
- To czego tu chcesz?
- Przyszłam się czegoś napić.
- To bierz, co masz wziąć i spadaj stąd.
- Nie będziesz mi rozkazywać.
Moja rozmówczyni przeszła przez stołówkę i
skierowała się do pomieszczenia kucharek, po chwili wróciła z puszką pepsi w
ręce i zajęła miejsce naprzeciw mnie. Wyglądała dość zwyczajnie bez tony tapety
na piegowatej facjacie i z płomiennymi włosami nieokalającymi jej twarzy, tylko
związanymi w wysoki kucyk. Ziewnęła przeciągle i otworzyła puszkę z
charakterystycznym pstryknięciem, upiła łyk i utkwiła wzrok w aluminium.
- Nie mam ochoty na twoje towarzystwo, więc jakbyś
była tak miła i zechciała zostawić mnie samą, byłabym wdzięczna.
Nina uśmiechnęła się kpiąco i upiła kolejny łyk
czarnego płynu.
- Nie będziesz miała okazji się odwdzięczyć.
Jakbyś zapomniała, jutro opuszczasz sierociniec i wątpię, abyś niebawem
wróciła.
Gdybym wyrwała jej te kudły z głowy, poniosłabym
konsekwencje?
- Uwierz, nie mogę się doczekać, kiedy się od
ciebie uwolnię.
Zaśmiała się radośnie, ale jej oczy pozostały bez
wyrazu.
- Schlebiasz mi – odparła.
- Być może.
Nie mogła wziąć napoju i po prostu stąd wyjść?
- Co tu robisz? – odezwała się po chwili błogiego
milczenia.
- Ślepa jesteś?
Uniosła wypielęgnowaną brew i zwęziła brązowe
oczy.
- Czyżby nękały cię koszmary?
- Czyżbyś dawno nie oberwała za wkładanie nosa
tam, gdzie nie trzeba?
- Grozisz mi?
- A chcesz się przekonać?
Uśmiechnęła się triumfująco, a w oczach
dostrzegłam ogniki.
- Nie wątpię w twoje możliwości, za coś przecież
wysyłają cię do tego ośrodka wychowawczego.
Przełknęła colę.
- Cóż, mnie chociaż, gdzieś chcą - odgryzłam się.
Och, gdyby umiała zabijać wzrokiem...
- No tak, stwierdzili, że jesteś dobrym materiałem
do ćwiczeń, więc nie mogli sobie pozwolić na stratę takiej okazji. Wreszcie
możesz poczuć się ważna, ciekawe...
Gwałtownie wstałam i przewracając kubek z kawą
oraz miażdżąc puszkę po pepsi, rzuciłam się przez stół na Ninę i razem z
krzesłem, przewróciłam ją na podłogę. Oczy, w których kryło się rozbawienie
przeszyły mnie na wskroś. Zacisnęłam dłoń w pięść i wymierzyłam dziewczynie
porządne uderzenie prosto w nos. Trzask łamanej kości i po chwili z nozdrzy wydostała
się gęsta, gorąca krew. Czerwony strumień spływał po jej ustach, które teraz
wykrzywiły się w grymasie bólu. Napięłam wszystkie mięśnie i pozwoliłam. aby
otoczyło mnie pole elektryczne. Śmiejąc się, jak opętana, przyłożyłam palec do
jej czoła i czekałam aż prąd się z niego wydostanie.
- Co cię tak rozbawiło?
Wyrwała mnie z zamysłu i przerwała piękną wizje.
- Nie chciałabyś wiedzieć – odparłam.
- Ty chyba...
- Idę, bo jeszcze zrobię ci krzywdę, a nie chcę
cię bardziej oszpecać. – Uśmiechnęłam się ironicznie.
Przy drzwiach usłyszałam jeszcze ciche
przekleństwo.
Przyglądałam się dłuższą chwilę budynkowi, w
którym spędziłam prawie osiemnaście lat życia. Był pięknym dziełem
architektury. Wysoki o czterech kondygnacjach, zbudowany z czerwonej, brudnej
już cegły, sprawiał wrażenie
nieosiągalnego. Duże okna o białych obramowaniach, zakończone łagodnymi łukami
odznaczały się na tle rdzawej czerwieni. Po obu stronach części wejściowej,
prostopadle rozciągały się długie mury segmentów mieszkalnych, gdzie mieściły się nasze pokoje. Na trzecim
piętrze, przed załamaniem linii ścian naszej kwatery, znajdowały się zewnętrzne
korytarze, zabezpieczone drewnianymi, pomalowanymi na zielono poręczami z
wyciętymi arkadami. Nad strychem rozpościerał się niewielki dach w takim samym
kolorze, jak budynek. Powyżej wejścia wisiała plakietka z nazwą sierocińca.
Siedziba szkolna znajdowała się osobno tuż za główną konstrukcją i to właśnie w
niej, uczniowie odbywali zajęcia, pozbawieni szansy obserwowania dziedzińca, na
którym się właśnie znajdowałam.
Poruszyłam się niespokojnie i chwyciłam rączkę
jednej z granatowych walizek, kiedy drzwi wejściowe otworzyły się i stanęła w
nich Jowita. Podeszła do mnie wolnym krokiem i stanęła naprzeciw. Brązowe
włosy, jak zwykle miała splecione w okazały kok, szarą spódnicę pogniecioną od siedzenia
na biurowym krześle, a malinową bluzkę podwiniętą i zarazem podkreślającą
tłuste fałdki na brzuchu.
- Jak się czujesz?
- No nie wiem. Hm... Szczęśliwa? Wściekła?
Radosna? Zdenerwowana? – wyliczałam na palcach kolejne emocje, których nie
odczuwałam. - Jestem zawiedziona – oznajmiłam.
Kobieta chwyciła mnie za ramiona i zmusiła, abym
na nią zerknęła.
- Zaufaj mi – powiedziała dobitnie.
- Tobie? – prychnęłam. – Czy ty się słyszysz? Jak
mam się czuć wiedząc, że moja jedyna rodzina zostaje tutaj, wkrótce zaplanuje
własną przyszłość, a o mnie zapomni i to wszystko jest twoją sprawką? Mam ci
zaufać, tak? Bo niby, jakiś tam uniwersytet będzie dla mnie lepszą perspektywą
na przyszłość? Proszę cię...
- Już ci tłumaczyłam, że ten nakaz nie jest moją
sprawką... Zresztą i tak nie dasz się przekonać. Zawsze bronisz swoich racji. –
Zrezygnowana opuściła ręce.
- Przecież już mnie nie musisz do niczego
przekonywać! Sprawa jest przesądzona. Halo? Nie widzisz, że stoję tu i czekam
na transport? – Nonszalancko wskazałam na torby obok.
Jowita westchnęła ciężko i pokręciła głową.
Odwróciłam się na dźwięk chrzęszczących kamieni, a
moim oczom ukazała się lśniąca, niebieska mazda cx-5.
Takim
autem dam się zabrać, nawet do tej piekielnej akademii – pomyślałam.
Z samochodu wysiadł postawny mężczyzna w stroju
ochroniarza i skierował się w naszą stronę.
- Panna Marika Rose? – przemówił głębokim głosem.
Chwilę zajęło, nim zdołałam odpowiedzieć.
- To ja – wydukałam w końcu.
- Zapraszam do środka. – Uśmiechnął się, a gdy sięgnęłam
po walizki, dodał: - Jeżeli pozwolisz, wezmę twoje bagaże.
A pozwolę,
bierz sobie te walizki - mówił
głos w mojej głowie.
Opiekunka podeszła do mnie i zamknęła w żelaznym
uścisku.
- Baw się dobrze, Mariko. Będę za tobą tęsknić.
Baw się dobrze? Zabawne. Pobudka, ja nie wiem,
gdzie jadę, a ty mi życzysz miłej zabawy! Co się dzieje z tym światem?
Ostatecznie wypaliłam:
- Ja za tobą też. – Odsunęłam opiekunkę na
wyciągnięcie ręki.
- Mam nadzieję, że kiedyś mnie odwiedzisz.
- Wybacz, ale nie mam tu, po co wracać.
Mimo wdzięczności za wszystkie poświęcone mi
chwile, czułam do Jowity coś bardziej ujmującego. Tym uczuciem była nienawiść,
tak silna, że zagłuszyła inne emocje. W tej chwili, tylko ją mogłam winić za spapranie
mi życia.
- Mam nadzieję, że wkrótce zrozumiesz całą tą
sytuację i nie będziesz się gniewać.
Dobre sobie. Wybaczyć pustkę, którą mam teraz w
sercu?
- Ktokolwiek jest za to odpowiedzialny, nie może
liczyć na moje wybaczenie. Ta osoba odebrała mi przyjaźń, a ty jej pomogłaś.
Sprawiając, że cały sierociniec o mnie zapomni, w tym Tośka i Marcel, może i
uratujecie czyjeś ważne tyłki, ale mnie w to nie wciągajcie. Moich wspomnień
nie wymażecie w magiczny sposób, a robiąc to tu, pokażecie brak szacunku dla
ludzkiej wolności. Może i jestem okrutna, aczkolwiek ja nie mieszam innym w
głowach i nie zmuszam do rzeczy niemożliwych.
- Tak to widzisz?
- Tak, właśnie tak to widzę.
- Jesteś w błędzie...
- Jestem w dupie, bo komuś zachciało się nagle zarządzać
moim życiem, ale jak tylko się dowiem, kto za tym stoi...
- Czy możemy ruszać? – Mężczyzna stał przy
otwartych drzwiach, wskazując miejsce pasażera.
- Chwileczkę – rzuciłam.
Mimo zbierających się we mnie mdłości, zmusiłam
się do pewnej rzeczy.
- Dziękuję ci za te wszystkie lata, które mi
poświęciłaś, chociaż pewnie nie miałaś wyboru. – Uśmiechnęłam się sztucznie i
nie puściłam pawia!
- Nie ma za co. Marika, zrozum... – W jej oczach
kryły się łzy, najwyraźniej zauważyła żal, który do niej mam.
- Do widzenia – przerwałam kobiecie i oddaliłam się w
stronę mazdy.
Zajęłam wyznaczone miejsce na cielistym,
skórzanym siedzeniu i po raz ostatni spojrzałam na sierociniec.
Zostawiłam tam całe swoje dzieciństwo i dwójkę niezastąpionych przyjaciół. Zostałam sama, jak palec.
Co ja teraz zrobię? Dlaczego, do cholery, zgodziłam się na ten wyjazd?
Po moich policzkach, kolejny raz, pociekły gorące, słone łzy.
_________________________________________________________________________________
Już jest! Nowy rozdział, na który zapraszam bardzo serdecznie. Postarałam się, aby był dłuższy i wydaje mi się, że jest niezły oraz ma mniej: mi, mnie, moja, mojej - tak mi się zdaje. Komentujcie, bo nie wiem, co myślicie wy o tych bazgrołach. Buziak :*
Świetny rozdział :) Są jakieś tam błędy, ale nawet nie chciało mi się ich wypisywać :D Strasznie podobają mi się te opisy "ataków" Mariki. Są świetne.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny :)
Taki momentooo a ty tu taki koniec ehh ale jak zawsze i ever super cos niby powszechnego a zarazem cos innego :-) Rly pisz dalej.
OdpowiedzUsuńJestem zaskoczona. Bardzo pozytywnie oczywiście. ;)
OdpowiedzUsuńZapowiada się bardzo interesująco. Muszę nadrobić pozostałości, ale pozwól, że zrobię to podczas długiego weekendu. Teraz mam trochę na głowie. ;)
Piszesz pięknie. Jestem na maxa ciekawa, co będzie dalej. :D Czekam na nexta i dodaję do obserwowanych. ;)
Weny życzę. :* <3
Cieszę się, że Ci się podoba :)
UsuńDziękuję :*
Rozdział przeczytałam wczoraj, ale zabrakło już czasu na skomentowanie go wiec teraz nadrabiam zaległości.
OdpowiedzUsuńByło mi strasznie szkoda Tośki gdy dowiedziała się o wyjeździe Mariki, szkoda, że nie mogła powiedzieć jej chociaż całej prawdy. Liczę też, że zarówno ona jak i Marcel pojawią się jeszcze w tej historii, no i że Jowicie nie uda się sprawić aby oni o niej zapomnieli, to jej przyjaciele.
Uważam, że nie powinna winić Jowity, mam wrażenie, że jej też nie cieszył wyjazd Mariki, ale emocje wzięły górę, trudno :)
Nie mogę się doczekać, co będzie się działo gdy dojedzie na miejsce, czekam na następny rozdział :D
Pozdrawiam :*
Najgorzej jest, kiedy trzeba powiedzieć najbliższym osobom, że plany na przyszłość są jak bańka mydlana pękająca w powietrzu. Nietrwała.
OdpowiedzUsuńMarika musi teraz przejść najgorsze. Przeprowadzki nigdy nie służą cudownym chwilom życiowym. Przecież nowe otoczenie, całkiem obcy ludzie mają stać się dla Ciebie kimś więcej. Jak tak można? Wiem, że po czasie przyzwyczajamy się, zawieramy nowe znajomości, ale początki nigdy nie są najlepsze.
Marika zauroczona samochodem? Rany, nie żebym ją obrażała, ale takie dziewczyny są nazywane blacharami. Bez urazy, ale taka myśl mi się nasunęła. Krzycz po mnie, depcz, ale zdania nie zmienię. ;)
Widzę, że przy dialogach robisz wcięcia w akapitach, ale brakuje mi ich przy normalnym tekście. I muszą one być równe, kiedy się już na nie zabieramy. :)
Znalazłam błąd:
nie realne - ten wyraz piszemy razem.